Data: środa, 20 Styczeń 2010 autor: Redakcja

Skandowaliśmy to hasło pod komendą pana Darka z Rzeszowa prowadzącego spontanicznie doping na trybunie bocznej Areny Sanok. W zasięgu wzroku mieliśmy tylko drugi łuk, ale atmosfera była tam niepowtarzalna. Powiesiłam z koleżanką flagę ?Warszawa? na siatce. Pan Darek przeszedł się po sektorze z pomadką do twarzy i pomalował wszystkim policzki w barwy narodowe, a potem wymachując flagą inicjował okrzyki: ?Polska, biało-czerwoni?, Grzegorz Knapp?, ?Michał Widera?, dzięki czemu poczuliśmy się jak na Grand Prix.

Prowadzący konferansjerkę z płyty lodowiska Michał Łopaciński inicjował co jakiś czas falę, ale głównie podkreślał braterską więź kibiców z Gorzowa i Zielonej Góry. Pewnie grzaniec galicyjski tak podziałał. W naszym sektorze powiewały flagi Tarnowa, Krosna i Rzeszowa. Widziałam kilku kibiców w szalikach Wandy Kraków, a obok siedział groźnie wyglądający gang harleyowców z Sanoka w skórzanych kurtkach. Na trybunę główną przybyli w dużej grupie kibice z Lublina. Znajoma ekipa z Torunia zeszłorocznym zwyczajem ukryła się w choinkach. Tym razem Apatorowcy zamieszkali w Arenie Sanok, a ja znowu wiernie w Domu Turysty. Miło było przyłożyć głowę do niebieskiej poduszki w czekającym na mnie małym znajomym pokoiku na drugim piętrze.

Fajnie odwiedzić stare kąty. Jadąc przez sześć godzin autokarem rejsowym z Warszawy do Sanoka nie mogłam wprost oderwać oczu od widoków za oknem. Boże, jaka ta nasza Polska jest piękna! Mazowieckie równiny pokryte śniegiem, rzędy drzew oszronionych perełkami lodu, potem pagórki i dolinki, czapy śnieżne na świerkach, chaty zatulone w puchowych pierzynkach, wachlarze wzgórz za Rzeszowem. Biało, czysto? Zajechałam do Sanoka o 15.00, pognałam znajomą drogą na tor lodowy. Najpierw przywitałam się z gospodarzami – Pawłem Ruszkiewiczem i Włodkiem Szkudlarkiem ? moim ziomalem z klasy licealnej oraz ekipą warszawską pracującą w obsłudze biura zawodów. Studenci SGH z Koła Naukowego ?Zarządzanie w Sporcie? nabywali praktycznych umiejętności w swojej dziedzinie. Spisali się znakomicie. Pod okiem doświadczonego pana Andrzeja władającego biegle rosyjskim załatwiali wszystkie sprawy akredytacji i obsługi gości. Programy, identyfikatory, wizytówki z adresami i telefonami tylko śmigały im w rękach. Młodzi ludzie porozumiewali się sprawnie po angielsku ze Szwedami i Finami, po niemiecku z Austriakami, Szwajcarami i Niemcami. Rzecznikiem prasowym zawodów był Wojtek Jankowski, znakomicie radzący sobie z redagowaniem protokołów, artykułów na stronę internetową i newsów dla prasy. Cały sztab organizacyjny był bliski mojemu sercu, gdyż na korytarzu spotkałam uwijających się z reklamami chłopców z Victorii Piła pod wodzą Maćka Witta, a pod bramką przywitali mnie dwaj ochroniarze ze Startu Gniezno. – Jak tam poparzona ręka? Już dobrze? Pamiętali mój ?wyczyn? pirotechniczny na meczu z Unią Tarnów.

A najprzyjemniejszy moment przeżyłam spotykając się z zawodnikami. Jeszcze było spokojnie, kilka godzin do startu, park maszyn pustawy, sędziowie sprawdzają gaźniki ? a tu melduje się team Henri Malinena do ważenia motocykla. Przywitałam się grzecznie z zawodnikiem fińskim, a jego mechanik Pekka wyciągając z szerokim uśmiechem rękę pyta: – Where is your son? Rok minął, a on zapamiętał, że byłam z synem. Lekko mnie zamurowało. Wymieniliśmy wtedy tylko kilka zdań po zawodach? Wytłumaczyłam powód nieobecności Kuby. – Send regards to your son, Teresa! Potem podczas zawodów usiłowałam z nosem przy kracie zrobić zdjęcie przystojnego Pekki, ale utrwaliłam tylko jego długą kitkę. Na szczęście tuż po biegu Henri rozmawiał przy wyjściu z parkingu z Jouni Seppanenem i udało mi się tę chwilę złapać na gorąco.

Nie lubię pozowanych zdjęć, ale nie mogłam odmówić sobie wspólnego portreciku z Heinzem Goldim. Stojąc koło motocykla austriackiego zawodnika, zagadnęłam do faceta dłubiącego przy silniku. Wzięłam go za mechanika. A on odsłonił nogawkę i pokazał mi protezę. Toż to przecież mój cichy bohater! Tyle się o nim naczytałam! Chętnie stanął uśmiechnięty, pozując do zdjęcia. Opowiedział po angielsku o wypadku motocyklowym, w którym stracił nogę. Nie Krasnikow ani Iwanow byli dla mnie zwycięzcami tych zawodów, ale Heinz Goldi!


Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Blog Jawki | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)