Data: piątek, 13 Marzec 2009 autor: Redakcja

Nawiązując do poprzedniego felietonu, chciałabym wrócić do zielonej Ukrainy. Na szczęście dojechaliśmy na stadion bez większych kłopotów. Czekanie na granicy wliczone w koszta? 22 lipca 2008.

To były najcudowniejsze urodziny w moim życiu! Ludzie! Pojechać na zawody wyjazdowe w busach razem z zawodnikami?! Pełnia szczęścia! Być blisko ukochanej drużyny, gapić się na tor z pierwszej ławki od dołu, gdzie powiesiłam swoje 3 flagi na rurze i wrzeszczeć – Hurra, Start Gniezno! po ostatnim biegu, gdy cały tłum za plecami wręcz przeciwnie zamarł ze zdumienia?! Fantastycznie! Nasi chłopcy zrobili, co mogli, walczyli jak lwy. Nad wyprawą czuwał organizacyjnie pan Piotr Bartz. Świetnie się sprawdził w roli opiekuna takiej sześciobusowej grupy. Z opłatami, hotelem, mapami dojazdu, niemieckojęzycznymi zawodnikami, dokumentami.

Na stadionie porządek jak diabli. Oddział policji – powinnam napisać „milicji”, ale jakoś mi przez usta nie przechodzi, w mundurach – w tym piękne panie policjantki w kapelusikach (toczkach na głowie) oraz trzydziestu smutnych panów w czarnych garniturach sprawdzających opaski na przegubach. Mimo że ludzie pili piwo sprzedawane na stadionie z ceramicznych „saturatorów”, nikt nie słaniał się na nogach. Oprócz jednego pana, którego natychmiast czterech mundurowych wzięło za ręce i za nogi i wsadzili do „klatki” pod schodkami za drutem i nie mógł już nikogo pobić ani rzucić butelką na tor. Stał tam sam jak sierota do końca meczu.

Publika robiła falę, wrzeszczała, gwizdała, skubała pistacje, suszone ryby (taki ichniejszy folklor), słonecznik i orzeszki… Zapluli skorupkami całą widownię. Stadion nie był w stu procentach zapełniony z powodu wakacyjnych wyjazdów. Ale nie mieli żadnych opraw. Tylko dwie małe żółto – niebieskie flagi i dwóch kibiców z szalikami. Po meczu zamieniłam t-shirty z Toniczkiem i z lwem Włókniarza Częstochowa na dwa różne szaliki Speedway Rivne. A na widowni żadnych banerów, żadnych flar, dymów, confetti, żadnych sektorówek, bębna ani megafonu… Po meczu, gdy zapakowano motory do busów – otworzono parking i całe rzesze młodzików wparowało, rzucając się na każdego zawodnika. Na mnie też. Chcieli szaliki Startu. A w życiu! Miałam tylko vlepki zgodowe KMO – Start Gniezno. Rozszarpali w sekundę .Patryk Wolniewiński rozdawał swoje reklamówki szkółki żużlowej. Marcin Kozdraś rozdał wszystkie swoje płyty CD z muzyką, bo go dopadli, a nie miał nic innego. Kevin Woelbert rozdawał swoje pocztówki ze zdjęciem. Matej Kus też miał takie pocztówki, więc tłum przygniótł go do busa.

Widać że kochają żużel i że im się nie przelewa. Gdy przyjechaliśmy, czekali pod bramą, żeby pomóc, wejść do parkingu, rozładować busy, ale wpuszczono tylko malutkiego Maksima. Jeszcze muszę wspomnieć o fajnej wspólnej kolacji po zawodach. Polscy zawodnicy jeżdżący w Równem wynajęli całą salę w Motobarze – restauracyjce o wystroju motoryzacyjnym. Na ścianach tapety z jeepami, tablice rejestracyjne z całego świata, stoliki stojące na silnikach zamiast nóg. Siedzieliśmy przy złączonych stołach jak wielka żużlowa rodzina. Zajadać kotleta obok Rafała Szombierskiego, analizować program zawodów ze Zbyszkiem Czerwińskim – to jest to! Mimo że mecz był przegrany, a ze zmęczenia często zamykały się oczy była to najcudowniejsza wyprawa mojego życia. Jestem bardzo wdzięczna całemu Startowi, że zabrał mnie i syna Kubę z lubelskiej wylotówki na Chełm. Bo po rozmowach telefonicznych dzień wcześniej nie miałam żadnej gwarancji na załapanie się do któregoś z busów.

Wyjechaliśmy wcześnie rano pospiesznym z Warszawy do Lublina i dalej taksówką na autostradę do najbliższej zatoczki za miastem. Żeby nie przeoczyć karawany gnieźnieńskich busów staliśmy dwie godziny pod latarnią, na której zawiesiliśmy czarno- czerwoną flagę. Gdy zaczęło padać założyliśmy na ramiona flagi – szachownice. Wyglądaliśmy jak żule po GP. Ale co tam – byliśmy widoczni! I ta radość, gdy busy zatrzymały się i trener zarządził upchnięcie nas do samochodów. Nie wierzyłam własnemu szczęściu! Bo istniała szansa, że się nie zmieścimy i wrócimy do Lublina na dworzec PKP, a następnie z powrotem do Warszawy? Choć mecz przegraliśmy dwoma punktami, była to najwspanialsza wyprawa żużlowa mojego życia.


Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Blog Jawki | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)