Data: środa, 1 Luty 2012 autor: Redakcja

BJ

Życie kibica jest ciężkie, ale ciekawe. Usłyszałam to w jakimś wywiadzie z dziewczyną jeżdżącą za swoją ukochaną drużyną. Racja, podróże kształcą. Czy to autokarowe w grupie kibiców czy to samochodem ze znajomymi, ale najbardziej te dalekie wyjazdy tanimi pociągami z licznymi przesiadkami. Bo na takie mnie tylko stać.

Krótki epizod własnym zardzewiałym Tico trwał 3 miesiące. Ale załatwiłam sobie legitymację ze zniżką nauczycielską na regionalne linie i świat stał się piękniejszy. Kiedyś Tomek Lorek powiedział mi, że lubi jeździć zwykłymi pociągami a nie Inter City, gdyż tam można pogadać ze zwykłymi ludźmi. I miał  rację. Fajnie jest tak zaplanować sobie wyjazd, spakować kanapki i przeciwdeszczową kurtkę do plecaka i hajda na mecz. Choć czasem taka kurtka zda się psu na budę, jak w ubiegłym sezonie w Grudziądzu. Tak lało, że mecz został odwołany po trzech biegach i wszyscy kibice Startu byli przemoczeni na amen. A tak fajnie się zapowiadało. Jechaliśmy z synem pociągami z przesiadką w Jabłonowie Pomorskim. Tam dosiadło się kilkuosobowe towarzystwo w barwach Startu budząc moją radość. Szybko się dogadaliśmy.

Ale po odwołaniu meczu nie było połączenia z Warszawą i musieliśmy zostać w Grudziądzu. Na szczęście kolega wynajmował domek nad jeziorem w okolicy i tam nocowaliśmy. Całą noc i poranek  nasze ubrania wisiały na siatce susząc się po tej koszmarnej ulewie. Chyba czas zakupić prawdziwie nieprzemakalne peleryny? I zawsze trzeba mieć przy sobie gotówkę i butelkę wody. Kiedyś wracając z Rybnika samochodem znajomych z Gniezna zostaliśmy podrzuceni we Wrześni pod dworzec o czwartej rano. Pociąg do Warszawy  dopiero o 7.00, a drzwi poczekalni zamknięte. Oddałabym królestwo za butelkę wody. Na  pobliskiej stacji benzynowej nie można było płacić kartą. No to szukamy bankomatu i wracamy do miasta. Ciemno, ponuro, wreszcie jest bank PKO z bankomatem. Wracamy na stację benzynową z gotówką. Zaopatrzeni w mineralną wracamy po torach widząc z daleka światła dworca. Zmęczeni potykamy się o kamienie, a tu za nami zasuwa prosto w plecy świecąca lokomotywa. Szybki paniczny uskok w rów pełen pokrzyw, ale żyjemy.

Podobnie zdezorientowane głupie miny mieliśmy wracając z meczu w Rzeszowie. Nie było innego połączenia oprócz objazdu do Katowic i stamtąd do Warszawy. Wsiedliśmy, spodziewamy się wylądować w Katowicach i zjeść jakieś frytki na dworcu. A tu o 4.00 stajemy na stacji Jaworzno Szczakowa. Koniec trasy. Konduktor oznajmił, że do Katowic inny pociąg jedzie za dwie godziny. Dworzec zamknięty. Mżawka, żywej duszy, leżymy dwie godziny na ławce pod wiatą przystanku autobusowego. Jak menele.

Ale naprawdę jak kloszard to wyglądałam kiedyś  latem wracając z Poznania. W upalny dzień pojechałam w sandałkach, bo w końcu to tylko jeden pociąg bez przesiadek. Mecz wygrany, wtargnęliśmy na tor nie patrząc na błotnistą maź. Rozkleiły mi się podeszwy i kłapałam w tych butach trzymających się tylko na rzemykach okalających stopę. Znajomi kibice mieli  taśmę izolacyjną i zawinęłam sobie dookoła kilkakrotnie łącząc spód z górą. Ciemna noc, jak zwykle tani pociąg relacji Zielona Góra-Warszawa rusza o drugiej w nocy. W tłoku nie widać mojej  obciachowej dolnej partii. Ale gdy wysiadłam na Centralnym o 6.00 zobaczyłam w całej krasie moje czarne stopy owinięte srebrną folią. Niczym nie odstawały urodą od  kloszardów okupujących ławki wokół dworca. Oderwałam taśmę zostając w samych paseczkach trzymających się cienkiej warstwy przylegających do stopy. Doczłapałam się jakoś do stacji metra. W  oświetlonym wagoniku ludzie jadący do pracy spoglądali  ukradkiem na moje brudne nogi. Mizernie musiała też wyglądać w Krośnie moja czerwona spódniczka pospinana kilkoma agrafkami. Syn przydepnął mi ją, gdy wysiadaliśmy w biegu. Zacięły się drzwi  pociągu i Kuba szarpał bez efektu. Już pociąg ruszył więc ja desperacko  jakoś  otworzyłam, wyskoczyłam a syn tuż za mną nadeptując na kieckę. Konduktor  nam pogroził, ale najgorszy ten metrowy ogon urwanej falbany? Ale jest jedno fajne wspomnienie kolejowe. Wracaliśmy z Tarnowa. Pani w kasie oznajmiła, że są tylko bilety do Warszawy na miejsca leżące. Z radością dopłaciłam po 40 złotych i od północy do 8:00 podróżowaliśmy po królewsku na wyrkach pod sufitem!

Teresa Juraszek

Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Blog Jawki | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)