Data: czwartek, 12 Kwiecień 2012 autor: Redakcja

PPT

Wreszcie jest! Po roku przerwy ponownie wspomagana sponsorem tytularnym, po dwunastu latach przerwy ponownie obsadzona dziesięcioma zespołami i pierwszy raz w historii obarczona tak restrykcyjnymi przepisami dotyczącymi budowy składów. Nic to. Ważne, że Ekstraliga znowu jest z nami.

Nie mam teraz nastroju ani ochoty po raz setny rozwodzić się nad wątpliwą słusznością wprowadzenia 41-punktowego KSM-u, ograniczenia do jednego liczby zawodników z Grand Prix czy konieczności posiadania w składzie po dwóch polskich seniorów i juniorów (to ostatnie może zresztą zaprocentować w przyszłości). Wszystkie wątpliwości dotyczące tegorocznego regulaminu zeszły na dalszy plan, gdy siedząc na leszczyńskim Smoczyku pierwszy raz w sezonie usłyszałem warkot motocykli i sztachnąłem się tym cudownym, niepodrabialnym zapachem. Najlepszy sport na świecie, po obiecującym przedsmaku w postaci nowozelandzkiego GP, powrócił w pełnej krasie. Tylko to się liczy.

Ponieważ udało mi się obejrzeć aż trzy mecze inauguracyjnej kolejki (jeden na żywo i dwa z odtworzenia), dzisiejszy tekst będzie nieco dłuższy, niż kolejne traktujące o ekstraligowej tematyce. Zainteresowanym z góry dziękuję za cierpliwość, postaram się nie przynudzać.

Unia Leszno ? Włókniarz Czestochowa

Leszczyńskim Bykom kibicuję od dziecka. To właśnie na stadionie przy Strzeleckiej 16 lat temu obejrzałem swoje pierwsze zawody. Tam złapałem bakcyla. Tam narodziła się magia. Standardową ekscytację związaną z pierwszym meczem w sezonie dodatkowo podkręcał odmłodzony skład ekipy Romana Jankowskiego. Skład złożony praktycznie z samych wychowanków (Hampel i Batchelor to też swojaki), z czterama juniorami i średnią wieku nieprzekraczającą 24 lat. Ewenement, i to nie tylko na skalę Ekstraligi.

Mimo wszystko spodziewałem się łatwego zwycięstwa gospodarzy. Włókniarz, mówiąc oględnie, nie należy do grona ligowych potentatów. W zeszłym sezonie zespół spod Jasnej Góry słynął raczej z ponoszenia pięknych porażek. Biorąc poprawkę na wyjątkową niegościnność leszczyńskiego owalu, w lany poniedziałek miało być im ciężko nawet o owo ?piękno?.

Kiedy po dziewięcu wyścigach tablica wyświetlała wynik 27 ? 27, po raz kolejny uświadomiłem sobie, ile jeszcze muszę nauczyć się o tym sporcie. Częstochowianie walczyli jak ? notabene ? lwy. Znacznie lepiej wychodzili spod taśmy, zmuszając gospodarzy do odrabiania pozycji na dystansie. Zapewne dużą rolę odegrał tor. Standardowe leszczyńskie wykopaliska zostały zastąpione przez równiutką, minimalnie przyczepną nawierzchnię, na której goście czuli się jak w domu. Nie wiem, jakie czynniki wpłynęły na takie przygotowanie toru ? czy to obawa przed kapryśną pogodą, znużenie zeszłosezonowymi protestami, czy po prostu nowy trend wprowadzony przez trenera Jankowskiego. Faktem jest, że dzięki temu obejrzałem znacznie bardziej atrakcyjne i zacięte spotkanie, niż przewidywałem. Biegi piąty, dziesiąty, dwunasty i piętnasty ? do których jeszcze powrócę ? stanowiły reklamę speedway?a z najwyższej półki. Losy meczu rozstrzygnęły się dopiero w przedostatnim wyścigu, kiedy o zwycięstwie gospodarzy przesądziło 5 ? 1 przywiezione przez (o, radości!) parę juniorów. Wcześniej częstochowianie pod przywództwem szalejącego jubilata Laguty, wspomaganego przez Nermarka i okazjonalne przebłyski zawodników drugiej linii, nie pozwalali odjechać leszczynianom na więcej niż 6 punktów. Za najlepszą rekomendację zespołu prowadzonego przez Jarosława Dymka niech świadczy fakt, że zdołali oni dwa razy pokonać podwójnie samego Hampela, co w zeszłym sezonie na tym torze nie udało się nikomu. Ostatecznie wynik 49 ? 41 satysfakcjonuje prawdopodobnie obie strony. Unia cieszy się z wygranej, która przez większość meczu wcale nie była taka pewna. Włókniarz ? z bardzo dobrego występu na trudnym terenie i zachowaniu realnych szans na punkt bonusowy.

NA PLUS:

- Grigorij Laguta: kiedy w jednym z wywiadów przeczytałem, że Rosjanin przed tym sezonem nie zakupił żadnych nowych silników, a jedynie wyremontował stare (piekielnie szybkie, ale nie słynące z przesadnej solidności), poważnie zwątpiłem, czy szopka pod tytułem ?zatrzymać Griszę pod Jasną Górą? była warta zachodu. Okazało się, że jak najbardziej. Najszybszy zawodnik na torze, który po pierwszych kilku startach wydawał się być absolutnie poza zasięgiem rywali. Dopiero w ostatnim wyścigu Jarek Hampel, ewidentnie podrażniony dwoma porażkami 1 ? 5 postanowił wziąć srogi rewanż i na drugim łuku wywiózł Lagutę pod samą bandę, przekreślając tym samym szansę Rosjanina na płatny komplet. Grisza co prawda próbował do samego końca, szarpiąc z lewej i prawej, ale ostatecznie musiał uznać wyższość leszczynianina. Tym niemniej występ absolutnie fenomenalny. Paradoksalnie jednak zawahałbym się przed przyznaniem mu miana ?zawodnika meczu?, bowiem jako bardzo poważny konkurent do tego tytułu wyrósł mu…

- Tobiasz Musielak: specjalnie nie wspominałem o nim wcześniej, by móc w pełni porozpływać się nad jego występem w tym miejscu. REWELACJA. To, co 19-latek wyprawiał w poniedziałek na torze, nie mogło spowodować nic poza gremialnym opadem szczęki. Zdominował zewnętrzną część toru, rozpędzając się przy bandzie jak zaprawiony w bojach weteran. Przywiózł 11 punktów i 3 bonusy, tylko w jednym wyścigu przyjeżdżając za plecami rywala (nietrudno zgadnąć, którego). W pozostałych biegach szalał, będąc autorem najbardziej efektownych akcji dnia. Wyścig dziesiąty, gdy minął po zewnętrznej prowadzącego Nermarka, pokazując tym samym ścieżkę Przemkowi Pawlickiemu, który powtórzył taki sam manewr na następnym okrążeniu, stanowił najpiękniejszy moment meczu. Kilka minut później, tym razem mając za partnera młodszego Pawlickiego, przeprowadził dokładnie taką samą operację na Harrisie. A w wyścigu czternastym ? ponownie w parze z Piotrem Pawlickim ? przesądził o wyniku meczu. Dotychczas zastanawiałem się, któremu z braci należałoby przyznać Dziką Kartę na leszczyńską rundę GP. Chociaż w poniedziałek obaj zaprezentowali się fenomenalnie, wyrósł im właśnie poważny konkurent. Może w myśl zasady ?gdzie dwóch się bije…? z dzikusem powinien pojechać właśnie Tobiasz? Jakby nie patrzeć, w Memoriale Smoczyka również był najlepszy z całej trójki.

- bracia Pawliccy: im również należy się oddzielny akapit. Chociaż ich występ minimalnie przyćmił Musielak, obaj pojechali podobnie znakomicie. Piotr (w swoim debiucie w ekstralidze!) poza jednym nieudanym wyścigiem był praktycznie bezbłędny. Przemek zanotował mniej trójek, ale za to uniknął jakiejkolwiek wpadki. W żadnym biegu nie pojechali wspólnie, ale na zmianę znakomicie współpracowali z Tobiaszem. Nie sposób w tym miejscu nie dostrzec monstrualnego wkładu leszczyńskich młodzieżowców w końcowy sukces ? wyżej wymieniona trójka zdobyła łącznie 32 punkty i 4 bonusy. Roczniki ?91, ?93 i ?94. Polski żużel może spać spokojnie.

NA MINUS:

- Kamil Adamczewski: czwarty z juniorów gospodarzy niestety nie dorównał poziomem do swoich kolegów. Po pierwszym wyścigu, kiedy upadł na ostatnim łuku będąc tuż-tuż wyprzedzenia Harrisa, wydawało się, że jeszcze zdoła zaprezentować się z dobrej strony. Niestety, później zanotował defekt na starcie, a w swoim ostatnim biegu przywiózł 0 praktycznie bez walki. Koniec końców w programie zanotował ?udo? i z pewnością nie zaliczy inauguracji sezonu do udanych.

- Damian Baliński: o ile Adamczewskiemu z racji wieku można sporo wybaczyć, o tyle dyspozycja kapitana zespołu zasługuje na zdecydowaną krytykę. Damian załapał się na miejsce w składzie kosztem Pavlica i absolutnie pogrzebał powierzone mu zaufanie. Kawałek niezłego żużla pokazał jedynie w biegu piątym, walcząc o jeden punkt z Mirosławem Jabłońskim. Są jednak dwa ?ale?. Po pierwsze ? i tak przegrał. Po drugie ? czy Mirosław Jabłoński, przy całym szacunku dla niego, powinien być równorzędnym rywalem dla Balińskiego na torze w Lesznie? No właśnie.

- Chris Harris: brytyjczyk, jedyny częstochowski jeździec z Grand Prix, w teorii powinien być jednym z liderów drużyny. W praktyce odjechał JEDEN dobry wyścig (nie liczę dwójki ledwo wybronionej przed Adamczewskim), a w pozostałych dawał się objeżdżać jak dziecko. Chris posiada ogromne umiejętności, czemu niejednokrotnie dawał wyraz w Grand Prix i Elite League, ale tajniki Ekstraligi póki co pozostają dla niego niezgłębione. Siedem punktów, z czego jedynie trzy zdobyte na rywalach, to z pewnością nie jest poziom, na który liczyli sternicy Włókniarza przy podpisywaniu kontraktu.

Polonia Bydgoszcz ? Falubaz Zielona Góra

Jednemu z dwóch ligowych beniaminków przyszło zmierzyć się na ingauruację z drużyną aktualnych Mistrzów Polski. Drużyną znacząco przebudowaną (żeby nie powiedzieć ?wykastrowaną?) ze względu na tegoroczny regulamin. Siła Falubazu w 2012 na papierze znacząco osłabła, co jednak nie przekreślało ich szans w pojedynku z zespołem znad Brdy.

Przekreślił je natomiast początek spotkania, w którym goście nie umieli poradzić sobie z mocno selektywnym bydgoskim owalem. Tutaj rodzi się pytanie ? czy gospodarze nie przekroczyli nieco swoich kompetencji w zakresie przygotowania toru pod siebie? Specyficzna nawierzchnia i pojedyncze ?jadące? ścieżki to jedno, ale tak diametralne różnice w przyczepności toru i pojawiające się koleiny? Nie jestem przekonany do takich zabiegów. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy tor na Sportowej, twardy i równy jak wąs Briana Kargera, umożliwiał rozgrywanie najlepszych Grand Prix w sezonie. W poniedziałek atrakcyjnie zrobiło się dopiero pod koniec, kiedy zawodnicy dostosowali się do warunków i przestali padać na tor jak muchy. Wynik był już jednak rozstrzygnięty.

Osobny akapit należy poświęcić sędziemu. O ile w pierwszej fazie meczu spisywał się dobrze, podejmując kontrowersyjne, ale zrozumiałe decyzje (wykluczenia Protasiewicza i Holty), o tyle później postanowił zatrzeć pozytywne wrażenie. Najpierw wykazał się ogromną niekonsekwencją, puszczając Artioma Lagutę ze ?wstrzelonego? startu, a następnie przerywając bieg po takim samym wyczynie Dudka. Albo-albo, panie Najwer. Ta sytuacja to jednak pikuś w porównaniu z biegiem dwunastym i kompletnie niezrozumiałym wykluczeniem Jonssona, który zawinił chyba tylko tym, że postanowił złożyć się w łuk. Przestraszony (i zupełnie nietknięty) Gapiński odchodząc na zewnętrzną zahaczył o tylne koło Dudka, a wykluczony został Szwed. Zadziwiające. Jedynym pozytywem wynikającym z tej decyzji był najciekawszy pojedynek dnia, rozegrany w powtórce wyścigu. Ale o tym w ?plusach?.

NA PLUS:

- Emil Sayfutdinov: w podsumowaniu pierwszego GP znalazł się u mnie na ?minusie?, ale w poniedziałek był praktycznie bezbłędny. Widać, że tor bydgoski leży mu jak żaden inny. Podobnie jak Grigorij Laguta otarł się o komplet, którego został pozbawiony dopiero w ostatnim wyścigu.

- Patryk Dudek: kto mógł przed meczem przypuszczać, że będzie to zdecydowanie najjaśniejszy punkt ekipy Mistrzów Polski. Od początku nie miał najmniejszych problemów z bydgoską nawierzchnią, jeździł pewnie, brawurowo i uchronił swój zespół przed totalnym blamażem. Co ciekawe, z trzech punktów, których zabrakło mu do kompletu, aż dwóch pozbawił go…

- Szymon Woźniak: no właśnie. Pomimo dwóch nieudanych wyścigów i tak zaprezentował się znacznie powyżej oczekiwań. Największą klasę pokazał w powtórce biegu dwunastego, kiedy stoczył porywający pojedynek z rewelacyjnym Dudkiem. Dwaj młodzieżowcy stworzyli widowisko na miarę największych tuzów speedwaya, a w ostatecznym rozrachunku, po walce do samego końca, lepszy okazał się junior gospodarzy.

NA MINUS:

- Rune Holta: zdecydowanie największa żenada meczu i jeden z trzech głównych kandydatów do miana ?dętki kolejki?. W poprzednich latach ogromne braki w technice potrafił nadrobić ambicją i świetnie przygotowanym sprzętem. Po zeszłym sezonie, który upłynął pod znakiem problemów z nadgarstkami, miał wrócić w pełni sił i przynajmniej częściowo wypełnić lukę po Gregu Hancocku. Niestety, jego debiut w barwach Falubazu wypadł katastrofalnie. Zdawał się odstawać umiejętnościami od każdego innego zawodnika na torze. Najpierw władował w dechy partnera z drużyny, później wyszarpał jeden punkt na słabiutkim w początkowej fazie Artiomie, a w dwóch ostatnich biegach już tylko wdychał spaliny rywali.

- Piotr Protasiewicz: chociaż zaprezentował się nieporównywalnie lepiej od Holty, i tak mocno rozczarował. Pierwsze wykluczenie można wybaczyć, wynikało bowiem ewidentnie ze stanu toru, ale ani jednego wygranego wyścigu w późniejszej fazie ? już nie. Nawet mniejsza o to, że przez bite 8 lat startował w barwach Polonii. Od tego czasu sposób przygotowania bydgoskiego toru uległ diametralnej zmianie. Ale od zawodnika tej klasy należy wymagać przynajmniej 10 punktów zawsze, wszędzie i o każdej porze dnia.

- Krzysztof Jabłoński: ani on, ani jego brat nie zaliczą inauguracji Ekstraligi do udanych. Na dwóch różnych arenach zdobyli łącznie 5 punktów, przy czym to właśnie wobec Krzysztofa wymagania były nieco wyższe.Wskoczył do składu w miejsce kontuzjowanego Davidssona i, no cóż, nie wykorzystał szansy.

Stal Gorzów ? Unibax Toruń

W teorii pojedynek na szczycie, konfrontujący ze sobą poważnych kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Chociaż gorzowianie byli uważani za faworytów, goście, posiadający w składzie cztery potencjalne armaty, mieli stawić im czynny opór. Rzeczywistość okazała się brutalna.

Gospodarze pokazali wszystkim innym zespołom, jak wzorowo przygotować tor pod siebie. Bez wylewania hektolitrów wody, uporczywego bronowania czy innych podejrzanych zabiegów. Stworzyli szybką, bezpieczną i umożliwiającą walkę nawierzchnię, której użytkowanie opanowali do perfekcji. Szczególnie rzucała się w oczy ścieżka na wyjściu z pierwszego łuku. Goście z uporem maniaka wynosili się w tym miejscu na zewnętrzną, a gospodarze, trzymając się jakieś dwa metry od krawężnika, dostawali przyspieszenia jak po mieszance KERS-u z podtlenkiem azotu.

Mecz rozstrzygnął się jeszcze szybciej, niż ten w Bydgoszczy. W pierwszej fazie torunianie, a w zasadzie Darcy Ward wspomagany przez sześć kartonowych atrap, był bez szans. Kiedy w drugiej części meczu przebudzili się Holder i Miedziński, jak na złość siadł dotychczasowy lider. W Gorzowie swoje zrobili praktycznie wszyscy, łącznie z Adrianem Cyferem, od którego chyba nikt nie oczekiwał więcej, niż tego jednego punktu w biegu młodzieżowym. Absolutną perełkę stanowił wyścig dziewiąty i walka między Wardem a Gollobem (pokusiłbym się o stwierdzenie, że to dwóch najlepszych technicznie zawodników na świecie). Generalnie w poszczególnych biegach działo się całkiem sporo, ale ze względu na taki, a nie inny wynik, dramaturgia jakby nie była ta.

NA PLUS:

- Niels Kristian Iversen: jedyny niepokonany zawodnik w całej kolejce. Co tu dużo gadać. Duńczyk z sezonu na sezon staje się coraz lepszym żużlowcem, stopniowo odkrywając swój ogromny potencjał.

- Michael Jepsen Jensen: zamiast Tomasza Golloba, który w zasadzie pojechał zgodnie z oczekiwaniami, wstawiam w tym miejscu drugiego Duńczyka. Pomimo zaledwie trzech odjechanych wyścigów, jego debiut w barwach Stali wypadł bardzo dobrze. Odjechał dwa kapitalne biegi, w trzecim starcie przeciwko przyszywanym australijskim bliźniakom poniósł zrozumiałą porażkę, a później już nie dostał szansy. Szkoda.

- Darcy Ward: pomimo słabej końcówki meczu i niepowalającej summa summarum zdobyczy punktowej, należy mu się miejsce w tej rubryce. Na początku praktycznie w pojedynkę ciągnął wynik drużyny, a większość wyścigów z jego udziałem stanowiła czystą uciechę dla oczu. Nie tylko wspomniany pojedynek z Gollobem, ale także walka z duetem Zagar-Iversen, czy pogoń za Zmarzlikiem. Darcy po roku przerwy powrócił do Ekstraligi może nie w wielkim, ale na pewno niesamowicie efektownym stylu.

NA MINUS:

- Ryan Sullivan: obok Balińskiego i Holty największe rozczarowanie kolejki. Od jego poniedziałkowej dyspozycji mózg stawał, a wszystko inne opadało. Jeździł tak nieporadnie, jakby trzy dni wcześniej otrzymał licencję. Co bieg, to większa kompromitacja. A mówimy przecież o jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w całej lidze. Absolutny dramat.

- bracia Pulczyńscy: powoli przywiera do nich etykietka niespełnionych talentów. Mając w Toruniu cieplarniane warunki do rozwoju, obaj notują baaardzo powolny progres. Emil, który w tym sezonie miał już być jednym z czołowych juniorów ligi, swoje jedyne punkty zdobył na Cyferze i własnym bracie. O Kamilu nie da się powiedzieć nawet tyle.

Dwóch pozostałych meczów nie oglądałem, więc nie będę się rozpisywał na ich temat. Patrząc na suche wyniki mogę jedynie stwierdzić, że w Gdańsku gospodarzom udało się to samo, co w Bydgoszczy i Gorzowie ? rzeszowianie zostali całkowicie zaskoczeni torem i zanim pozbierali się z przełożeniami, było już po herbacie. W Tarnowie podopieczni Marka Cieślaka postanowili stworzyć przed licznie zgromadzoną widownią efektowną demonstrację siły, rozjeżdżając wrocławian na placek.

Generalnie inaugurację należy zaliczyć do udanych. Mecze były całkiem ciekawe, a rozstrzygnięcia miejscami zaskakujące. Nie przywiązywałbym jednak zbytniej wagi do wyników. Można z nich wywnioskować tyle, że zespoły z Gorzowa i Tarnowa będą w tym sezonie piekielnie mocne (i całkiem możliwe, że niepokonane) na własnym torze. Ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że Unibax i Betard będą zbierały regularny oklep. Już w następnej kolejce tabela może wywrócić się do góry nogami. Wszystkie zespoły, które przegrały na otwarcie, mają duże szanse zdobycia pierwszych punktów. To może być naprawdę ciekawy sezon.

Marcin Kuźbicki

Podobne artykuły:

Podziel się na:

  • Facebook
  • Google Bookmarks
  • Blogplay
  • Blip
  • Blogger.com
  • co-robie
  • Dodaj do ulubionych
  • Drukuj
  • email
  • Flaker
  • Forumowisko
  • Gadu-Gadu Live
  • Google Buzz
  • Grono.net
  • MySpace
  • PDF
  • Pinger
  • Twitter
  • Wykop
  • Yahoo! Bookmarks
  • Yahoo! Buzz
  • Śledzik
  • RSS

Tagi:
Kategoria: Piórem po torze | Komentarze (0)

Zostaw odpowiedź

(Tutaj wpisz kod z powyższego obrazka)